Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom IV.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ścią, szaraczkowym surdutem, ukłonami i liberją bez herbowych guzików pochlebiali.
Ale dosyć o tém, a może nadto.
Skréślmy jeszcze kilka postaci towarzyszących wyborom, choć wprost nie należących do nich.
Oto naprzód idzie, ten pan co zbiéra zawsze składki, roznosi prenumeraty, którego boją się wszyscy jak ognia. Pełne ma kieszenie rozmaitych biletów, pełną gębę pięknych wyrazów, pełny pulares notatek. Gdzie się pokazuje w towarzystwie, rozsuwają się przed nim wszyscy i unikają go widocznie, im wdzięczniéjszym wita kogo uśmiéchcm, tém straszniéjszy. Ci najbardziéj go się lękają, co czują że ma prawo zastukać do ich kieszeni, jako pełniejszéj od innych. Zbiérający składki, trafia najczęściéj w koniec obiadu, na podweselonych, wybiéra trafnie chwilę, kiedy towarzystwo wyexaltuje się rozmową lub winem. Długa wprawa, nadała mu wielką znajomość usposobień ludzkich i worków; prawie nigdy nieodzywa się napróżno.