Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom IV.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kańców, z których nic zrozumiéć niemogli. Ślachta okoliczna przywykła rozprawiać o porze najlepszéj do posiania grochu, o omłocie zboża, o nowych plotkach pozbiéranych w sąsiedztwie, unikała domu Prezesowéj, zowiąc go nudnym. Dla nich w istocie był on nudny i choć gospodynia, jéj syn, goście, domownicy, przez grzeczność usiłowali zabawić przybywających wedle stopnia ich oświaty i smaków, nie bardzo się to im udawało; ziéwali sami i często ziéwających widzieli, gdy sądzili że rozmowa najlepiéj już idzie. Rzadki téż był gość w Mazowie i coby niesympatyzował z usposobieniem jego mieszkańców, gdy kogo konieczna potrzeba z wizytą wyparła, skracał ją jak mógł i za to wdzięczni mu byli — kiedy nudnego natręta pozbyć się było można, pożyczeniem jakiéj xiążki, (po którą często zajéżdżano do Mazowa) użyczano jéj chętnie, z radością, choćby jéj potém nieodzyskać.
Prezesowa czytała wiele, ale bez porządku, systematu i co pod rękę wpadło, jak wiele bardzo kobiét u nas. Miała namiętność czytania i to zaspokajała jak się zaspokaja każdą