Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom IV.djvu/098

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pułkownika, sądząc żeś ty bardzo chora —
— O! mogłeś go jeść spokojnie — z bolesnym uśmiéchem, odpowiedziała Julja, nie jestem tak bardzo chora — Wprawdzie to mnie zmęczyło, sił mi braknie, ale nic mię nieboli.
Hrabia usiadł i wpatrywał się w żonę, po chwili nadął usta jak miał zwyczaj robić, gdy był z czego niekontent i spytał.
— A był tu Wyrwicz?
— Co dzień bywa —
— No! i cóż mówi?
— Nic nie mówi.
— Ale kiedyż będziesz zdrowa, czy co?
— On nie wié i to Bóg jeden podobno wié tylko.
— A od czegóż on Doktór?
Hrabina wzruszyła ramionami.
— Bo pokazuje się że mnie niepotrzebnie nastraszyli, dodał Hrabia i zerwałem się z tego obiadu.
— A tak ci go szkoda! złośliwie dodała Julja zwracając się do okna z pogardą.
— A! zapewne że szkoda. Un magnifique diner — Słyszałem o cudach, jakie na