Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom IV.djvu/095

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie! rzekła w sobie, już zapóźno — Nie byłam jéj matką, nie będę z niéj miała córki. I téj mi pociechy braknie!
Zagadała do Miss Fanny słów kilka i pożegnała ją, mówiąc że się położy.
Odeszły, nie położyła się jednak i siedziała jak wprzódy, oczy wlepione nieruchomie w ścianę, ręce złożone i zaciśnięte konwulsyjnie.
Płynęły tygodnie, a stan Hrabinéj nic się nie odmieniał tylko coraz więcéj słabła i słabła i oddech stawał się ciężki, oczy wpadały, policzki chudły — Już z ciężkością przechadzała się po pokoju i często oprzéć się o co musiała, aby nie upaść. Nie skarżyła się jednak i zdawało się jéj nawet, że się miała lepiéj. Nazajutrz mówiła że jest gorzéj, że czuje śmierć przed sobą, a często tegoż dnia powtarzała znowu — Jestem lepiéj — Naprzemian to się lękała śmierci, to patrzała na nią spokojném okiem. Niekiedy żądała jakichś dziwnych lékarstw i zdawało się jéj, że używszy ich przyjdzie do zdrowia. Nareście zaczęła się modlić i dnie