Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom IV.djvu/070

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czyna bosa posłuży do stołu i lada kaszą człek się najé. A za to, człek długów niéma, i kredytorowie mu nie piszczą pod oknami, zasypia, panie z spokojném sumieniem.
Sąsiad pan Bielski, taratatkowy jegomość, który pachniał Ekonomem o milę, powtarzał zawsze za panem Antonim
— O tak! tak panie Dobrodzieju!
Niemiał on téj poufałości, co gospodarz i nieustannie kłaniał się nizko przed Augustem, szanując go wielce. Zawsze mu się widać jeszcze zdawało, że służy za Ekonoma i bał się miejsca utracić. Czasem przypominał sobie, że jest tak jak i drudzy, ale wnet znowu wpadał w uniżoność sługi przesadzoną.
Nareście skończył się obiad i goście znowu jechać chcieli, ale pan Antoni niepuszczał od herbaty, którą zmusił ich pić zaraz po obiedzie. I znowu nie można było odmówić, bo by zaraz pan Antoni powiedział
— Już to panowie widać, boją się naszéj herbaty, kiedy tak uciekają. A do tego ludzie nie zjedli jeszcze, u mnie słudzy muszą być nakarmieni, nie tak jak u panów, co