Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom IV.djvu/038

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

o życie, gdy chciałabym je przedłużyć, gdy mi go tak potrzeba. Teraz drżę ze strachu o siebie i podwajam słabość bojaźnią, ach, ja tak potrzebuję życia póki mam ciebie, chwytam go się z całych sił, z rozpaczą, z modlitwą do Boga, żeby się zlitował.
— Ale czegóż się tak lękać? rzekł Staś — to chwilowe, przejdzie, masz katar i nic więcéj.
— Zapewne, zapewne, podchwyciła Julja, masz słuszność, ot musi być katar i ten ból piersi i kaszel i gorączka to wszystko z karatu — O! tak to z kataru! Jam się bała, żeby to niebyły — Nie chcę powiedziéć co; ty masz słuszność, to katar tylko.
I podała swoją rękę Stasiowi, a ręka jéj była biała, gorąca i sucha, skóra na niéj stała się w dotknieniu nie jedwabną jaką była, ale jakby muślinem pokrytą, zmatowaną. Kaszlnęła i krew pokazała się na chustce.
— To nic, to katar, powtórzyła jeszcze. A oczy jéj błyskały niezwyczajnym