Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom IV.djvu/036

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Te ogniste wyrazy, przykro dzwięczały w duszy Stanisława, one mu się wydały tak obnażone, tak bezwstydne teraz, jemu co przywykł, do czystéj, dziewiczéj rozmowy z Natalją —
— Powiédz mi, tyś się bawił bezemnie, tyś się rozerwał, tyś zapomniał, że bez zgiełku, we dwoje można być szczęśliwym — Jakże ci się wydali ludzie, jak kobiéty. Musiałeś ich widziéć tyle piękniejszych, młodszych, tyle weselszych i przyjemniejszych odemnie. Nieprawda — jam ci się teraz wydała starszą, brzydszą —? — Twoja Julja jest jesiennym kwiatem, co woń i barwy utracił, a tamte?
Staś zarzucony pytaniami, potokiem słów, które płynęły z ust namiętnéj Julij, rzucał się w odpowiedziach na różne strony, zaczynał, nie kończył, wahał się, zapominał i wydawał się mimowolnie ze swoją oziębłością, bo słowa nie znalazł w ustach, na malowanie miłości, któréj już niémiał w sercu.
— Ale mi nic nie mówisz, dodał na końcu, o Hrabi, o twoich interessach, słowem o sobie —?