Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom IV.djvu/034

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Juljo! na Boga, bądź że spokojną? zkąd ta bojaźń, te myśli?
— Prawda, ja sama niewiém zkąd one przychodzą, dla czego, a jednak płyną nieustannie i chmurzą mi czoło i trują mi, ot nawet tę chwilę, którąbym powinna, jak najweseléj obchodzić. Nie, niepotrafię być wesoła, nie mogę — Tyś bawił tak długo —?
— Jeździłem z wujem, jak wiész, i nie byłem panem swéj woli — miał interessa, musieliśmy zabawić —
— I tyś nie tęsknił, nie wyrywał się?
Staś był w najprzykrzejszém w świecie położeniu, musiał kłamać. Powiedziała mu przed chwilą, że zabił by ją inaczéj postępując, kłamał więc, choć niezręcznie, przymuszenie, tak, że się Julja poznać na fałszu musiała.
— Cóż to jest? spytała, że w twych słowach niéma życia, niéma przekonania. Mówisz, ja bym ci tak wierzyć chciała, a nie mogę. Wciąż mi serce szepcze — On cię tylko pociesza, on tylko litość ma dla ciebie.
— Juljo — ty mnie prześladujesz — ja niewiém co mam mówić i czynić — uspo-