Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom III.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ruiny i zapuścili się w lasy ku Żytomiérzowi, lasy smutnie jednostajne —
W Żytomiérzu przebawili dzień jeden i jak wszystkim podobno, niepodobało się im to miasto. Trzeba być w lecie, widziéć brzegi Teterowa, aby się rozmiłować w Żytomiérzu, dla jego położenia, trzeba poszukać mogił z czasów wojen Gedeminowych, aby serce zadrgnęło, na widok tego miasta, które wewnątrz niczém się nieodznacza. Rynek ze swemi staremi walącemi się domostwy, kościół Bernardynów z tą przestraszającą — postacią śmierci na murze od ulicy stojącą; dziwaczne są, ale nie zastanawiają niczém. Żytomiérz jeszcze zupełnie polskie miasto — A wiécie co miasto każde polskiém czyni? — Żydzi — Jak już zabraknie żydów, wjeżdżamy w kraj obcy zupełnie — i czujemy, nawykli do ich przytomności, do ich posługi, jakby nam czegoś niestawało.
Za Żytomierzém kraj się odmienia, trakt pocztowy mniéj porządny, stacje coraz gorzéj utrzymane; im daléj jedziesz tém gorzéj a gorzéj. Korzystając z kontraktowéj pory, żydzi którzy pomimo najsroższych ukazów siedzą