Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom I.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— I nie wahał się Marszałek.
— Nic a nic — to jest, trochę — z początku, ale jakem go wziął na stronę i wystawił mu wszystko —
— Chwałaż Bogu, że się to skończyło.
Hrabina dała oczyma znak Stasiowi, który rozmowy dosłyszéć nie mógł. Że wszystko skończono; Staś tego tylko czekał, wziął za kapelusz, pożegnał się i wyjechał.
W drodze znowu go opanowały myśli; teraz rozważał każde słówko Hrabinéj, tłumaczył, wykręcał, przypominał każde jéj spójrzenie —
Jeszcze piękna, bardzo piękna, mówił w sobie. Niewiém czemu, z początku wydała mi się — Byłem tak zmięszany. Nic dziwnego. A co dowcipu! co dowcipu! Kontent jestem z mojéj wizyty, nie stracona, zbliżyliśmy się trochę, a do tego poznanie tak szacownego oryginału, jak stary Xiąże — Ale co to wuj powié.
W tak urywanych i poplątanych myślach, Staś powrócił do domu. Kilka stojących przed nim powozów, oznajmywało mu, że się jeszcze goście nie rozjechali, poszedł więc prosto