Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom I.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A! właśnie te są najprzedniéjsze — Cuda panie dokazuje na téj kanwie! Ja to się wydziwić nie mogę, zkąd jéj tych konceptów stanie! Prawda ma desenie, no! ale deseń a haft, to co innego panie! To wiadomo! Ot, panie naprzykład, ta poduszka, w guście (jakże się ten gust nazywa?) w najnowszym guście rakaka? tak! tak. Albo niepiękna! A ta druga, gdzie widziemy Araba na Arabskim koniu wśród arabskiéj pustyni.
— I to robota córki pana Marszałka? spytał Staś, wskazując jeszcze jedną poduszkę —
— Panny Marszałkównéj! a tak! a tak! własna! własna! — Bukiet z róż, i tulipanów. Co za naturalność. Co mówię, ta naturalność i naturę przechodzi, takiéj świéżości i kolorów niéma w naturze. Albo ściég panie? ściég nowy, wypukły! A! to osobliwszych talentów dziewcz — nieskończył i poprawił się — marszałkówna.
Staś tylko co śmiéchem nie parsknął ale się w czas wstrzymał i nosa utarł. August spójrzał po obrazach, jakby przy-