Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddzial II Tom III.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Karusia gdzieś znikła. —
— Gdzie! jak! Karusia! to być niémoże! zakrzyczał Tymek oglądając się — To być nie może! To chyba przypadek jaki — ona by nie uciekła.
— I ja to mówię, paniuniu — a ha! a ha! dodała stara. Tociem to ja jéj matka, znam ją jak swoją, a wiém że to poczciwe było — nie poszło by tak w świat. Ale —
— Ale jéj niéma, wrzucił markier — i niéma jednakże od wczorąjszego wieczora.
— Jakże to było?
— Ot jak, proszę Panów, opowiadał Markier — Ja, Panie wieczorem zmęczony zdrzémnąłem się na krzesełku w drugim pokoju. —
— Po cóżeś drzymał u licha! Ja ci nie na to płacę, abyś drzymał, rzekł właściciel.
— Kiedy nikogo nie było, i robić nie było co — Otóż Panowie, zdrzémnąłem się —