Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddzial II Tom III.djvu/020

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dobrze mu tak, a małoż to on ludzi męczy?
Daléj Pani Marja, zawsze leżąca w pół, mówiła do stojącego za krzesłem jéj Florka.
— Proszę cię, powiédz mi, czy nie gotuje się to czasem na powieść moralną, lub odę religijną, bo mi ta prezesowa bije coś w oczy taką staroświeczczyzną, tak udaje dziwną skromność — tak — elle est beguele!
— Nic niewiém. —
— Nasza heroina wygląda pomięszana — Wiész Panie Florenty — Klacz mi moja chora!
— Niegodziwy kowal, delikatną jéj nóżkę zagwoździł!
— Proszę cię, mówiła patrząc przez lornetkę Hrabina do sąsiadki, czy uważasz jak się to nasza Zenejda, kompromittuje z tym panem, jakże się on tam zowie?