Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom IV.djvu/075

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

majster wyjrzał poważnie, zobaczył że czeladnicy odwróceni ku niemu, oczy powytrzészczali i nic nie robili — i krzyknął:
— O! bestyje! a im już noc czy co! a czemu to nierobicie! Tylko by się to gawroniło! ha!
A przez drzwi od korytarza weszła kobiéta, nie młoda widać, bo zgarbiona w szlafroku ciemnym i chustce ciemnéj, zarzuconéj na głowę — majster patrzał.
— Dobry wieczór!
— Bóg zapłać, a kto tam?
— E! to ja Michałowa
— A! dobry wieczór pani Michałowéj — pewnie do syna.
— Otóż to po syna majstruniu.
— A co tam słychać?
— At, biéda i biéda — zwyczajnie nasz los.
— Puśćcie mi majstrze syna, choć na kilka godzin.
— A po cóż to pani Michałowa? O! u mnie teraz pilna robota —