Przejdź do zawartości

Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom IV.djvu/074

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bo jak mi Bóg miły, kiedy pocznę kropić, to licha zjész — nie łatwo ustanę. Nie wywołuj! nie wywołuj!
— Oj! oj! bardzo się ciebie boję —
— A pamiętasz, coś aż do doktora musiała i plastry ci przykładali —
— Miałeś i ty pysk opuchły.
— Nie rachuj no, co kto oberwał.
Majstrowa zaczęła popłakiwać.
— Patrzajcie, a już i płacze —
— O! nieszczęście bo moje, nadało mi pójść za ciebie —
— No — to kiej tak, to idź ode mnie z lichem — a nie płacz —
— Nie gadajcie no dwa razy.
— O! wa! myślicie co i ja płakać będę?
Majstrowa płakała.
— Jak mi Bóg miły Teklusiu, dajcie no tym bekom pokój, bo mnie te wasze łzy tak łechcą, że mi się zaraz do korbacza zachciéwa — Ej! dajcie sobie pokój.
W tém po zmiérzchu skrzypnęły drzwi —