sia raz poznawszy się ze Stasiem i doszedłszy pewnego poufałości stopnia, na nim stanęła, daléj iść nie chciała i śmiała się tylko białémi ząbkami, czarnémi oczkami.
Był to wieczór jesienny, wieczór który w mieście stokroć jest mniéj smutny, niż na wsi, bo tu nawet pory roku nie tak wyraźne sprowadzają zmiany. Tylko w alejach lipowych żółty liść zasypywał ulice, tylko po ogrodach smutne drzew skelety stały z resztą suchych liści potrzęsając z szelestem. W mieście ledwie dochodził ulic, wiatr szumiący swobodnie dzikiemi głosy na polach i dolinach, ruch i wrzawa panowały jak zawsze, a Warszawa błyszczała, jaśniała, śpiéwała, stroiła się jak gdyby na wiosnę.
A w polu tak było szumno od wichru, tak było żółto od liści, tak smutno pod mglistą połą jesieni! A w mieście tak żywo, błyszcząco, wesoło, jasno.
Staś szedł ulicą ze spuszczoną głową, z pomieszanemi w głowie myślami, smutny,
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom II.djvu/214
Ta strona została uwierzytelniona.
![](http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/0/04/PL_J%C3%B3zef_Ignacy_Kraszewski-Latarnia_czarnoxi%C4%99zka_Oddzia%C5%82_II_Tom_II.djvu/page214-588px-PL_J%C3%B3zef_Ignacy_Kraszewski-Latarnia_czarnoxi%C4%99zka_Oddzia%C5%82_II_Tom_II.djvu.jpg)