Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom II.djvu/019

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Odchodząc wszyscy się śmieli, prócz Natalij, która przez cały czas odwiedzin, była ponura, przymuszona i milcząca. Oczy jéj kilka razy spotkały wejrzenie Stasia i zwróciły się gdzie indziéj. Niecierpliwie mięła wstążki kapelusza i zamyślała się ciągle.
Staś miał czas przypatrzéć się jéj i podziwić wielkiéj, jaką w niéj dostrzegł odmianie. Nie była to wcale Natalja jaką widział piérwszy raz na kontraktach, wesoła, śmiała aż do exageracij, swobodna i z góry na świat i ludzi patrząca, bo silna sobą kobiéta. O nie — na czole młodém siadła jakaś troska czarna i przemarszczyła je na dwoje. Długo musiała ryć w sercu, póki przeszła na czoło i ślady na nim zostawiła. Oczy płonęły ogniem jeszcze, ale płomień ich, był niespokojności gorączkowéj, a nad niémi brwi nauczyły się marszczyć. Usta pobladły, głowa się nieco pochyliła na ramiona, sama kibić jakby pod ciężarem jakim, na lewo się przegięła — co nie było bez wdzięku pewne-