Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom I.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Siano u mnie jest! odpowiedział marszałek, każę dać, tylko pewno go wasze konie jeść nie będą, bo niedobre, grube, lepiéj kupić. Zaraz wam każę resztę przyniéść.
Wyszedł, August ze Stasiem rozśmieli się półgębkiem i spojrzeli po sobie, a choć dla ciemności w pokoju niepostrzegli uśmiéchu i wejrzenia swego, domyślili się ich.
Po chwilce drzwi się otwarły i Marszałek wtoczył znowu.
— Prawdziwie, zawołał, nie pojmuję już tego? Wszak to i świécy niéma? Ta przeklęta klucznica wszystko pozamykała!
— Każem swoje oprawić, rzekł August wyszedł z kolei, dać rozkazy służącemu. Wkrótce wniesiono w podróżnych srébrnych lichtarzach, dwie woskowe świéce i herbatę urządzoną przez kamerdynera Augusta.
Marszałek przypatrzył się wprzód lichtarzom, które podnosząc w ręku ważył, potém jednę z świéc zgasił.