Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom I.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lepszém winem mojém. To jak na złość! jak na umyślnie! Niechże choć owsa koniom dadzą — rzekł donośnie.
Wszedł Wincenty.
— Niéma panie młóconego, ostatek oddali pańskim koniom.
— Ale to nie może być, to nie może być! zakrzyczał Marszałek, takich miłych gości tak przyjmować!
Zaczął ściskać Augusta i Stasia i protestować się z przywiązaniem i przyjaźnią.
— Co pomyślicie o moim domu, co powiécie po takiém przyjęciu!
— Zmiłuj sie Marszałku bez ceremonij — rzekł August, po kuzynowsku.
— Masz rację, wiec już nie będę robił ceremonij — Po owies, poszlecie sobie na wieś, dostaną pewnie, albo lepiéj każę zawołać gumiennego, dajcie mi dwa złote, a on wam kupi.
August dał rubla i rzekł:
— Niechże i siana kupi.