Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom I.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Siadajcież, siadajcie — A może będziecie co pić albo jeść? Hę?
August milczał, Staś za nim.
— Juściż choć herbaty napijecie się — Nastaw samowar, Wincenty.
Goście usiedli oczekując na obiecaną herbatę, która tém potrzebniéjszą wydawała się, że pokój był nie opalany.
August zaciérał ręce.
— Co to, czy nie chłodno? spytał Marszałek.
— Trochę!
— Doprawdy! Ja to tak przywykłem do chłodu, że go nieczuję, powiadają że to w czerstwości ciało utrzymuje — A u nas dodał, tyle kosztuje opał. Nie mogę się go do fabryk nastarczyć. Mam téż takie opętane piece, że choć najmocniéi napalą, to do drugiego dnia wystygnie — dałem tedy pokój i już wolę całkiem nieopalać, to próżna praca!
— Ha! no! jakże tam? co słychać? spytał