Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom I.djvu/031

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bie obiecała, wszystkie dni jednakowe, spokojna o nic nie prosi Boga, tylko o przedłużenie tego co jest, co ma. August niemyśli o sobie, duma o nich. Wejrzenie jego jeszcze chodzi na zwiady, aby dostać głębszego przekonania o rzeczy którą jednakże wié już dobrze pewnie — ale któréjby jeszcze wierzyć nie chciał. Co chwila powtarza w duchu:
— Nie omyliłem się, tak, tak jest —
— Chwila upływa, milczenie ciągłe, mrok pada coraz ciemniejszy, Staś chodzi, Matylda siedzi, August poprawia na kominie.
— A dopókiż tak milczeć będziemy? ozwał się nareszcie rzucając szczypce i wstając z krzesła.
— O czémże chcecie abyśmy mówili, na téj wsi przeklętéj! zawołał Staś niecierpliwie, tu człowiek zapomina myśléć, oducza się mówić.
— Z kądże u licha ten anti-sielankowy zapał?