Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król Piast tom II.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I to rozumiem dobrze, dodał Wojewoda, że dla oczyszczenia siebie, dla ulżenia w sumieniu chce z nami iść, ale możemyż my na to zezwolić?
— Nigdy w świecie! zawołał Sobieski. Pewne względy należą królowi, cóż dopiero choremu, — te względy nas będą paraliżowały w pochodzie, dla jego bezpieczeństwa będziemy musieli najlepsze oddziały gwardji odłączać, w pochodzie się ociągać, a ostatecznie niewygody go zabiją.
— Niepodobieństwem jest go wziąć — potwierdził Jabłonowski. Do Warszawy nie sporo mu wracać, niech jedzie do Lwowa i tam pozostanie bliżéj teatru wojny.
— Ale daż się on namówić?
— Krajczy ten, jak że się zowie — przerwał Wojewoda — ma nad nim moc, słucha go. Jest to mąż jego kuzynki Zebrzydowskiéj, — potrzeba go do nas zaprosić i z nim poradzić.
Sobieski nie odpowiadając wyszedł z téj części namiotu w któréj stali, klasnął na kozaczka.
— Maszka! rzekł, siadaj na konia, jedź do dworu który król zajmuje i proś do mnie pana Kiełpsza. Ale sobie dobrze zapamiętaj nazwisko, bo jak mi inną rybę ułowisz, dostaniesz po karku. Powiedz że Hetman pilno prosi na dwie słowie.
Kozaczek pierzchnął, bo u Sobieskiego wszystko duchem słuchało.
Nie upłynęło pół godziny a krajczy z siadał z konia u namiotu — ale jak noc posępny.
— Musiałem was wezwać, rzekł Hetman witając go. Z królem jest źle, a będzie gorzéj gdy się uprze jechać z nami. Śmiech i żal mówić nawet o tém..