Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król Piast tom I.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzie mogła... Zapytała umyślnie czy widział Prymasa.
— Nie — odparł z niechęcią król — pozostawuję kanclerzowi, jako dawnemu jego przyjacielowi, porozumienie z nim. Mam się przyznać? Ten stary obudza we mnie wstręt i obawę niewypowiedzianą. Ma coś w oczach, nawet gdy się przymila i najsłodziéj przemawia, — tryskającego nienawiścią...
Nigdy pono nie przemogę się względem niego...
— Ale mu tego okazywać nie należy — szepnęła Egerja. — Księżna matka zarówno się go obawia, a nie mniéj by go rada pozyskać...
Michał poruszył ramionami.
— Mówię ci, zdałem to na Paców, oni jedni mogą coś, bo długo z nim byli razem i znają go lepiéj od innych.
Westchnął ciężko.
— A, Helo moja! panowanie, korona, jakaż to ciężka pańszczyzna! Zowie się to pięknie, ale w istocie jest niewolą. Człowiek nie należy już do siebie... — jest na posługi wszystkim, odpowiada za wszystko... Gdy sobie przypomnę nasze wieczory w dworku przy Miodowéj, nasze ranki wesołe, przy stoliku śniadania.
— A! te nigdy już niepowrócą — przerwała Zebrzydowska. — Jam je łzami pożegnała...
— A ja! — westchnął Michał — i wnet przybrał postawę energiczniejszą — ale nie! nie — rzekł — nie dopuszczę nigdy, abyśmy się rozłączyć mieli.
Matkę i ciebie chcę mieć przy sobie. Nie wyżyłbym bez was, a gdy się moją myślą z wami, z tobą podzielić nie mogę, zdaje mi się, że nie mam prawa,