Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król Piast tom I.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gnac przypadkiem się znajdował tam właśnie, na niego spadły gromy.
Poprzysiągł że o niczem nie wiedział.
Oczekiwano Hetmana i Kanclerza, aby się od nich o czemś więcéj dowiedzieć. Nadjeżdżał pierwszy Sobieski i choć z posępną twarzą zsiadł z konia nie okazując po sobie zbytniéj rozpaczy. Miał już czas wiele rozważyć.
— Ale cóż się to dzieje? ale to nie do wiary, ale jakżeście pozwolić mogli na to?
Kanclerz i Sobieski długo szli milczący, chcąc zapewne oba wyręczyć się sobą.
Pac wybuchnął na ostatek.
— Nikczemna, podła intryga! wszystko było ukartowane! Rozbój na gładkiéj drodze. Prymas stracił przytomność, on zgubił wszystko. Mógł się oprzeć. Zląkł się takich szabel brzęku. Przecież szlachta by arcybiskupa nie tknęła! On! on! niepojętym światem zgubił sprawę i nas.
— Więc się do szabel rwano! — krzyknęła Pacowa.
— Ba! ba! — rzekł Kanclerz — mieliśmy ich tysiące nad głowami dobytych, a zbój ks. Olszowskiemu do ucha wrzeszczał: pisz, bo my szablami pisać zaczniemy i nie inkaustem, ale krwią.
Kobiety oczy sobie pozakrywały.
Hetman milczał zbliżywszy się do żony, na którą patrzał z politowaniem.
— Prymas — rzekł poczekawszy nieco — zląkł się, co prawda, ale dziwować się nie można, bo my, co znamy związki wojskowe i ich zuchwalstwa — wiemy, co może taki tłum gdy się upoi! Nie są to żarty.