Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król Piast tom I.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ma i gniew buchały, reszta wybladła i zmieniona zdawała się błagać o miłosierdzie.
Prymas drżał tak widocznie, słabł, oglądał się z taką trwogą ku tym brzękającym szablom, jak gdyby nadeszła ostatnia godzina.
W téj chwili jednego szalonego wybryku tylko potrzeba było może, aby się krew polała i szopa napełniła trupami. Tłum się upajał swoją potęgą, mruczał groził, miotał — czuł silnym i nie myślał ustąpić, żadne błaganie nie mogło go zmusić do milczenia.
Pomimo wojskowéj straży, która u wejścia do szopy strzegła, deputacja szlachty wparła się do środka.
Sami tworząc tych wysłańców mogły spotęgować trwogę, byli to ludzie zrozpaczeni, niepamiętni na nic, szli ku starcom i ojcom duchownym na pół zmartwiałym na krzesłach jak ludzie co prawo dyktować mieli.
Najmniejszéj oznaki względności i poszanowania dla dostojeństw nie okazywał z nich żaden. Czuli się wysłańcami téj siły pięści, która nie szanuje nic, a wszystko gruchocze.
— Precz z Kondeuszem! precz z Kondeuszem! poczęli krzyczeć wysłani, z których jeden się zuchwale przybliżył i stanął nad Prymasem, tak że starzec poczuł oddech jego piekący na sobie.
Prażmowski się odwrócił do niego.
— Na Boga! dzieci moje! co czynicie! jęknął głosem osłabłym.
— Niema tu dzieci, jest naród który przychodzi się upomnieć o poszanowanie przysiąg i prawa, i woła wam, domaga się, nakazuje.
— Precz z Kondeuszem.
To mówiąc — gdy mu ogromny chór zawtórował —