Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król Piast tom I.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A nuż szlachcie się zamarzy okrzyknąć Lotaryngskiego?
Skrzywił się Chavagnac.
— Nie żartujcież! — odparł — co niepodobna — niepodobna. Mojem zadaniem twarzą pogodną złą grę witać. Patrz książe, jak mój rywal jest tryumfujący...
Chwila była jakiegoś milczenia — okna galerji stały otwarte; zdaleka od okopów wiatr przyniósł jakby jakiś szum i wycie. Szlachta się także około szopy manifestowała.
Chavagnac się wzdrygnął cały.
— Trzeba przyznać — rzekł — że ta potwora Apokalypsy, która się zowie tłumem, głos ma nie piękny. Ryczy nawet gdy się weseli, a cóżby było gdyby się chciała rozgniewać!
Niektóre z pań zadrżały też na odgłos krzyków, dochodzących je od okopów. Sobieska, przypominając co jej mówił mąż, pobladła, ale Kanclerzyna Pacowa nie strwożona odezwała się:
— Szlachta jest w dobrym humorze! to dobrze! Im głośniéj krzyczy, tem pewniéj zrobi co jéj każe starszyzna. Ja się raczéj boję milczenia.
W tem zahuczało na gościńcu, na pole pędził jeszcze spóźniony biskup Chełmiński Olszowski, ale na widok jego wszyscy odwrócili głowy, panie się pochowały, i minął galerję, niemając się komu pokłonić.
— Przyjaciel Wiśniowieckich! — szydersko syknęła Dönhoffowa, spoglądając z ukosa na stojącego w cieniu ks. Michała. — Podziwienia godna odwaga że śmie z tem występować.
W tem weselszy jakiś przedmiot śmiechem wielkim, szepty te zagłuszył.