Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król Piast tom I.djvu/108

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    odezwała się Sobieska, — ale tylko dobre serce téj pani, mogło do istoty tak upośledzonej się przywiązać.
    — Jakto? — przerwała Radziwiłłowa — słyszałam że mówi ośmiu językami!
    — A tak, ale żadnym z nich nic do rzeczy powiedzieć nie umie — rozśmiała się Hetmanowa — i ten wiekuisty pozór ofiary, mający obudzać współczucie!
    — Nie miał szczęścia się wam podobać? — podchwyciła Radziwiłłowa — tembardziéj mi go żal.
    Sobieska ruszyła ramionami.
    W istocie ks. Michał, zmuszony pozostać w cieniu, sam jeden, bo mało kto się chciał zbliżyć do niego, nie znalazł nikogo takiego oprócz Chavagnaca, który tego dnia miał więcéj uprzejmości niż zwykle i sam go przyszedł powitać.
    — Na kiedyż wasz wjazd? — spytał go ks. Michał.
    — Zapewne pojutrze — odparł wzdychając Chavagnac — mowę mam już gotową, ani się z tem kryję, że jéj sam nie pisałem.
    — Ks. Riquet — szepnął Wiśniowiecki.
    — Tak jest — potwierdził hrabia — ale co znaczą najpiękniejsze słowa, gdy się niema czem poprzeć!
    Żartobliwie ręce rozpostarł.
    — Heroicznie — dodał — spełnię moją ofiarę i wypiję kielich do dna. Gdyby nie to że Neuburg jeszcze jest biedniejszym odemnie, bo o nim nawet mowy niema, byłbym najnieszczęśliwszym z ludzi.
    Wiśniowiecki stał obojętnie zadumany czy roztargniony.
    — Mój hrabio, — rzekł w końcu — mówią że w czasie elekcji dzieją się czasem rzeczy niespodziane.