Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.II.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wincz, że Krzyżackiemu łupieztwu na żaden sposób zabieżeć nie mógł.
— Ale się na nie patrzał, ale z niemi chodził — dodał Leliwa — Nałęcze nie Nałęcze gromy nań ciskają — on wszystkiemu winien. On!
Mówię ci, w skórze jego nie chciałbym być. Z dobrego to źródła wiem, że się nań naposiedli, i że go zgładzą, a z nim wszystkich, kto żyw...
Florjan się porwał z siedzenia niespokojny.
— Niechże Bóg uchowa! — zawołał. — Gdybym wiedział, że mu grozi w istocie niebezpieczeństwo, jemu i Halce pobiegłbym na pomoc, bo mi téj kobiety żal... okrutny...
Leliwa głową pokręcił.
— Niewiele byś tam pomógł — rzekł. — To wiem, że nań spisek jest, że ludzi do niego należy siła, i że im nie ujdzie!
Grzymała opowiadał, niedawno powróciwszy ze zjazdu ziemian, który we Srodzie był, iż tam się sprzysięgali nieprzyjaciele wojewody, krzywd swych na nim powetować... Zdrajcy łeb ściąć, z rodziny nikogo nie szczędzić i wszystko z dymem puścić...
Szary się wzdrygnął.
— Jeżeli tak jest — rzekł — jutro na koń z ludźmi siadam i do Pomorzan muszę.
Rzucili się mu wszyscy odradzać, poczynając od ojca, ale Szary twardo przy swojem stał.
— Nie może to być, abym naszą powinowatę,