Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.II.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Teodoryk zwrócił się doń słuchał, iwpatrując[1] się znów pilno.
— Z obu stron nam trudno, rzekł utrzymać ład między żołnierzem, co dawniej bić się był nawykł z temi, z któremi dziś idzie razem.
Wojewoda westchnął i wstał, pokłonił się Teodorykowi, który długo za nim patrzył — i wyszedł.
W chwilę potem Komtur Elbląski powrócił powołany.
— Nocą jeździł za obóz — rzekł marszałek żywo — powiada, że śledził obroty Łoktka, że języka szukał... Podejrzana rzecz...
Komtur nie zdawał się dzielić tego przekonania i pogardliwie dodał.
— Nie może nic, choćby chciał...
— Zbiedz mi z ludźmi i skryć się w lasy gotów — odezwał się Teodoryk. On jak on, ale jego żołnierz szemrze, kłótnie nieustanne, wiem że zburzeni są bardzo.
— W najgorszym razie — odparł komtur — jeźli się ruszą, otoczymy ich i łatwo się pozbędziem...
Marszałek głową począł okazywać, iż tego nie chciał.

— Wy wiecie, rzekł — króla Jana musiemy poszanować i nie narażać mu się. Znacie go, ma rycerskie swe fantazye, nie lubi, gdy na raz wiele ludzi pada ofiarą. Pamiętacie jak nam kilka tysięcy pogan chrzcić kazał, gdyśmy ich w pień

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – i słuchał, wpatrując.