Przejdź do zawartości

Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.II.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wincz, znasz mnie nie od dziś! Ja ci też poprzysięgam przebaczenie i łaskę moją zapewniam... Włos nie spadnie ci z głowy. Uratujesz koronę tę... Z tobą ja ich pokonam, wypędzę i krwawo zapiszą swój powrót...
Kazimierz przystąpił też żywo i wojewodę ściskać zaczął, który mu do nóg się pochylił.
Gdy w ten sposób umowa uroczyście zawartą została, król korzystając z czasu żywo rozpytywać począł o siły krzyżaków, o dalsze ich zamiary, dokąd ciągnąć myśleli: czy się mieli znów ku Kaliszowi zawrócić?
Wojewoda w niewielu rzeczach mógł króla objaśnić — bo to wiedział tylko, na co patrzył, a zresztą, niemcy się przed nim taili i milczeli.
Między wielkopolanami a niemcami, chociaż razem szli, coraz mniej było porozumienia i zgody. Wojna, w ktorej[1] oni często napastowanych i krzywdzonych braci swych bronić usiłowali — coraz bardziej z obu stron rozjątrzała. Musiano czasami rozsuwać obozowiska aby, do krwawych zajść nie przyszło.
Gorącej krwi Nałęcze często się burzyli, dobywali kordów, a niemcy ufni w swą siłę, nacierali na nich kupami i starszyzna wdać się musiała; tak ich rozerwać było trudno.

Nie jeden trup w nocy z rozpłataną głową legł potem i znalazł się nad ranem pod polskiemi lub niemieckiemi namioty, co go ze dniem

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – której.