Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.II.djvu/082

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czerpnął kilka razy — jakby go wewnątrz paliło. —
W tem ściany płócienne namiotu poruszyły się, jakby albo wiatr niemi rzucił, lub nieświadoma ręka szukała wnijścia do niego.
Wojewoda, który wiedział ilu miał nieprzyjaciół, a po Dobku przez przekleństwo domniemywał się, iż na życie jego godzić mogą — schwycił mieczyk...
Stąpanie ostrożne dało się słyszeć — zasłona uchyliła — ktoś wchodził... Wincz stanął, zerwawszy się z mieczem w ręku...
Lecz w progu ukazała się cała okryta czarną zasłoną — niewiasta, która chwiejąc się i słaniając, wchodziła nieśmiało, a ręce podnosiła, jakby szukała i potrzebowała podpory.
Choć twarzy jej nie mógł dojrzeć wojewoda — drgnął — mrowie po nim przebiegło...
Postawą i ruchami przypomniała mu żonę, Halkę jego...
Białą i wychudłą ręką zwolna podniosła część zasłony i odkryła twarz troskami zmienioną i wybladłą.
Ona to była.
Po tylu doznanych strapieniach, po walkach wewnętrznych, po tem życiu piekielnych mąk, wspomnienie, które mu to niewieście serce przynosiło, było tak odżywiającem, że na chwilę zapomniał o wszystkiem.