Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.II.djvu/022

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Na zamku w Poznaniu — szczebiotała ciągle patrząc bystremi oczyma na króla i królowę, jabym się była chętnie została, choć sama... Nawykłam już do okolicy... w lesie tam... przypominała mi się Litwa i nasze puszcze, tu koło Krakowa takich drzew nie ma...
No cóż! nie pozwolili mi siedzieć w Poznaniu. Trepka mówił ciągle że tam pod każdym kamieniem zdrada siedzi... Ja jéj tam nie widziałam. Kto ich wie? Mnie się ludzie uśmiechali...
Ruszyła lekko ramionami.
— Tu bezpieczniéj — odparł król.
— Tak! tak, smutnie — przebąknęła królowa Jadwiga spoglądając na synowę — będziemy razem się modlić...
Wielkiemi oczyma popatrzała Aldona na matkę, nie odpowiedziała nic.
Ta nieustanna modlitwa, do któréj nie była przywykłą poganka, — dziwiła ją i była dla niej niepojętą. Jéj śpiew wesoły stał za modlitwę a wesołość za służbę Bożą.
Zdawało się biednej że młodość na to Bóg dał, aby ona się jemu i światu jak kwiatek wdzięcznie uśmiechała...
Posłuszną była matce mężowskiej i duchownym, lecz nie rozumiała modłów i one czyniły ją smutną, gdy tak potrzebowała być wesołą.
Jadwiga badała ją oczyma...
Był moment milczenia...