Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wsi bez zbrojnych nie było można, a po nad granicą gdzie były, drogi pozarastały, bo się nikt nie ważył na nie..
I gdy w tej dawniej tak spokojnej osadzie, wszystko stało otworem, dostatek panował, gromadziły się zapasy, teraz coraz było cieśniej.
Za to pusta niegdyś Wilcza góra, teraz Bąkiem zwana, już do dawnej wcale nie była podobną. Stanął dwór duży w pośrodku, a że stadninę chował liczną Nikosz, szop dla niej i dla trzody naklecono do koła. Na podzamczu po spaleniu go, przekopano rów i puszczono wodę, a w pośrodku, jakby na złość pobudowano chaty nowe. Zbóje co poprzychodzili tu sami, gwałtem i różnemi sposoby bab sobie napytali. Zwozili je, gdy inaczej nie mogli, kędyś z za świata i takie których już nikt nie chciał, a że srogo trzymali, więc się to nie rozbiegało.
Drugim dobrowolnie, dla świętego spokoju sąsiedzi wieśniacy córki i siostry dawali, choć się to na wiele nie zdało, bo dla tego swoich dzicz ta nie poszanowała.
A że zbóje mieli różne nabywania sposoby, i nie można było ręczyć żeby i teraz po gościńcach nie napadali; był u nich wszelkiego mienia dostatek.
Ubożało do koła, ci w pierze porastali. Najlepsze konie, najtłuściejsze bydło, najpiękniejsze szaty na nich widać było.