Przejdź do zawartości

Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/077

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i on téż nie chciał pono się bardzo ukazywać. Był wzrostu nie wielkiego, krępy, czapkę miał nasadzoną na czoło, i kołnierz prawie do niéj dochodzący, tak że ledwie ślepia widać było, gdy migały.
Nie zawahawszy się i nie pomyślawszy nawet o wzięciu miecza, który już odpasał i na pościeli położył, Szary podstąpił do dającego mu znaki.
Zbliżywszy się tuż twarzy nie rozeznał, lecz głos posłyszał stłumiony, a szparki.
— Kiedy ci król miły i wiernyś sługa jego — chodź...
I naglić począł chwyciwszy go za pętlę u sukni... Chodź!
— Dokąd?
— Mało ztąd, mało, gdziebyśmy się bezpiecznie rozmówić mogli.
To mówiąc zawrócił się nieznajomy człek, wysunął przez drzwi oglądając za siebie — i jakby go co tknęło jeszcze, rzekł Florjanowi.
— Okno wprzódy zasuńcie, aby nie podpatrzono że was w izbie nie ma.
Szary zaciekawiony posłuchał rady, choć całej téj osobliwéj tajemnicy nie rozumiał, ani po co go z izby wyciągano.
Zaklęcie — jako ci król miły — wiele poskutkowało, bo całem plemieniem owi z Surdęgi, jak znaczniejsza część Sieradzian do Łoktka byli przywiązani.