Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/020

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Chybabyś kamiennym był — zakrzyknął siwy — abyś jak ja nie zakipiał, gdy ci rozpowiadać zacznę. Ale, gościem mi jesteście, synowcze miły, naprzód trzeba po podróży ciało pokrzepić.
Klasnął w ręce. Wszedł jeden z siedzących u drzwi.
— Jeść i pić niech dadzą co mają — zawołał — a nie opieszale!! Włodarza pędzić aby nas nie morzył głodem...
W dzbanie woda tylko...
Wyszedł zbrojny.
Gość się tymczasem ze zbroi powoli rozdziewał, i ręce wyciągał, a nogi prostował. Ciemne swe włosy rękami poprawił i na tył głowy zarzucił.
Twarz jego wyszła teraz w całym blasku.
Gdyby nie wieku różnica i nie to co on zawsze po sobie zostawia, gdyby nie życia zapisane ślady, twarz siwego do téj młodszéj byłaby wielce podobną. Rysy mieli też same, lecz wyraz ich był różny. Ciemnowłosy miał coś rycerskiego, butnego a lekceważącego w sobie, zwiastującego, że życie brał po prostu, szedł jawnie do celu, a mówił jak myślał... I gdyby zgrzeszył byłby grzech swój wyznał.
Starszy tę butę miał już przerobioną na dumę niezmierną, drażliwą, chorobliwie bolejącą, niespokojną...