Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom II.djvu/071

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nieco i zbliżyć się do przybysza. Dudycz korzystał z tego, chcąc Biankę przynajmniej wciągnąć w rozmowę a przez nią się przypomnieć Dżemmie.
Monti tymczasem zwolna się przysunął do nieznajomego.
— Signore — rzekł — zdaje mi się, że się nie mylę.
Czarnemi oczyma zmierzył go z wyrazem surowym obcy.
— Jeśli się nie mylisz pan — odparł śmiało — to powinieneś pamiętać, że gdy kto chce i ma powody nie dać się poznać, uszanować to potrzeba. Mógłbyś panie źle się zalecić tam, gdzie pewnie chcesz być dobrze zapisanym.
Ostatnie słowa dodał z naciskiem.
— Rozumiecie mnie — powtórzył ciszej.
— Doskonale — odparł śpiewak — i możecie być pewni, że jesteście dla mnie nieznajomym, którego widzę raz pierwszy, ale to nie przeszkadza dwóm Włochom, spotykającym się w kraju obcym, mówić z sobą.
— Tak — rzekł nieznajomy — lecz jeżeli zdradzicie mnie, pamiętajcie, że ten, na którego dworzeście widzieli... kogoś podobnego do mnie, będzie wiedział i nie przebaczy.
— A! bądźże Signor spokojny — dodał śpiewak — lecz przebacz, kim chcecie tu być?
— Jestem kupcem z Wenecyi — rzekł żywo