Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Biały Książę tom I.djvu/015

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

strachem mogła ścisk wielki rozbić na dwie połowy.
Oczy wszystkich zwróciły się teraz na tę żywą przyszłość...
Orszak królewski był wspaniały i świetny, a sam on też, gdyby nie wspomnienie Kaźmierzowe, mógł wzrok pociągać ku sobie.
Otaczali go duchowni; stary, na wpół ociemniały Bogorya, który resztę oczu miał z żalu po ukochanym Kaźmierzu wypłakać, Floryan krakowski, Piotr lubelski, biskupi.
Szedł we zbroi, z podniesioną dumnie głową, z wysoka, zimnem wejrzeniem mierząc tłumy, bez żalu i trwogi na twarzy, znudzony tylko i zobojętniały jakiś, białą chustę często przykładając do białego a pięknego oblicza.
Na hełmie świeciła mu korona drogiemi kamieniami sadzona, płaszcz królewski z ramion zwisał. Ręką jedną na rękojeści miecza się spierał.
Ani lud, któremu miał panować, ku niemu, ani on dla tych tłumów nie okazywał tego pragnienia i nadziei miłości wzajemnej, którą związek ojca z dziećmi mógł zapowiadać. Król patrzał obojętnie, na króla spoglądano z obawą.
Wiedział zaprawdę, iż zmarłego chłopów króla nie zastąpi.
Tylko okazałością dworu olśniewał i moc swą chciał dowieść. Świetnym bywał dwór Kaźmirzowy w ostatnich czasach, lecz nigdy Lu-