Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Biały Książę tom I.djvu/013

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łbicą spuszczoną, z po za której oczy tylko przeglądały, — pozwalał twarz jego widzieć tam, gdzie żelazna krata nie dopuszczała wejrzenia.
Najdroższe szaty i klejnoty ze skarbca okrywały ową króla postać, złotogłów, łańcuchy, szkarłat, zbroja sadzona kamieniami drogiemi, pas diamentami świecący.
Lecz — nikt na ten przepych nie patrzał — zmarłego króla widziano w tem widmie pogrzebowem i płacz a jęki wybuchnęły nagle.
Ostatni Piast... ostatni w koronie jechał do grobu, który za nim zawrzeć się miał na wieki.
I poszły za nim oczy i serca... A tuż sześciuset mężów, parami poczęło żałobny pochód za panem.
Wszyscy mieli szaty czarne, a każdy z nich oburącz dźwigał ogromną świecę płonącą mimo wiatru płomieniem niespokojnym i lejącą z siebie strumienie wosku, jak łzy gorące.
Szli i szli, a końca im długo nie było... aż po nad głowami ostatnich ukazało się jakby łoże niesione wysoko, mary, które dźwigali dworzanie królewscy, do ziemi całunem obwieszone, złotem i srebrem przetykanym, na którym w okół spuszczały się pasma sukien szkarłatnych i purpurowych jedwabiów.
Dokoła mar cisnął się tłum w żałobie, z głowy odkrytemi, zawodzący pieśń bolesną, dziwną, nie kościelną, nie zwykłą ani dźwiękiem, ni sło-