Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ks. arcybiskup gnieźnieński znudzony raz Niemojewskiemu zadał, że go ad nauseam swemi żądaniami ekscepcyj znudził.
Paskwil łaciński na króla, który wyszedł na stół, bo i ten przypisywano Zborowskich natchnieniu, rzucił ks. arcybiskup z pogardą i jako humanista, tylko to mu zadał, że łacina była licha a wiersz niewiele wart...
Koniec było przewidzieć łatwo.
Posłowie co tak z początku hałaśliwie się znajdowali, siedzieli i teraz jako świadkowie, lecz twarze się im powydłużały, czoła pomarszczyły... stracili wiele z pierwszej swej buty i śmiałości. Przygniotły ich dowody, czytali też ze twarzy senatorów, iż sprawę przegrają Zborowscy.
Najpobłażliwszy z sędziów nie mógł oczyścić podczaszego, tak się on sam oplatał i związał.
Na mieście gdy się dzień skończył, szlachta nie bujała po dawnemu, nie było się czem weselić. Król zwyciężał — Zborowskich hodie mihi, cras tibi, brzmiało głośniej niż wszystko. Wolnościom szlachty i panów przychodził koniec.
Począwszy od Zborowskich, Batory musiał iść dalej i nie dopuścić, aby mu kto stawił opór.
Przyszłość stawiła się czarno i posępnie. Do Zamojskiego się nikt nie zbliżał, nikt go nie szukał, ale on też nikogo.
Batory nawet o ulubionych łowach zapomniał,