Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kasztelan gnieźnieński zagadywany milczał.
Na zamku cicho było i zamknięto. Senatorowie niektórzy odwiedzili kanclerza; przyjął ich tak milcząco, jakby nie wiedział nic.
Ponad wszystkiem stał król...
Chciał go łowczy wyciągnąć do lasu, odmówił. Innego zwierza miał na myśli.
Czasu innych sejmów ochoczo się rozrywano i odpoczywano po obradach, teraz patrzyli sobie w oczy ludzie i zdali pytać: — Co to będzie?
Nazajutrz drzwi dla posłów stały zaparte, nie wpuszczono ich.
W korytarzach i na podwórcach niepokój wielki, żal i wstyd; wybrano do króla poselstwo.
Po niejakim oporze wpuścić kazał, ale groźno zastrzegł, aby się cicho zachowywano.
Jak studentom w klasie dano naukę: Silentium!
Dnia tego żywiej się zawzięło.
Wojewoda poznański, Stanisław z Górki, wstał nie oglądając się na majestat pański, i śmiało rzekł, że król we własnej sprawie sędzią być nie mógł, głosu nie miał... aktorem i sędzią prawo być mu nie dozwalało ogólne.
Batory zbladł słuchając, jak zazwyczaj, gdy go najmniejszem słowem dotknięto, ręką uderzył po rękojeści szabli... Królem był, prerogatywy sędziowskiej odebrać sobie nie dawał. Sprawa