Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

by przyrosła spadała na tę rękojeść żelazną; wyszedł za nim kanclerz, któremu krzesło za tronem zgotowano — dwaj zapaśnicy przeciwko całemu tłumowi.
Obu twarze surowe, ale na kanclerza obliczu spokój wypracowany wolą potężną, u króla drganie namiętne nieopanowanego gniewu, który falami powracał.
Posłowie zdala wskazywali go sobie palcami — wydawał się im katem ich swobód... był wcieloną groźbą. Dotąd nie mieli i nie znosili pana, ten się nim czuł i stawił...
Na licach pp. senatorów nic wyczytać nie było można; pogodnie patrzali arcybiskup i ks. biskup krakowski, świeccy panowie zdradzali niepokój.
Wśród nich tylko wyróżniał się postawą dumną i zasępioną wojewoda poznański, Stanisław z Górki, wojewodowie smoleński i połocki, w których rysach grała niecierpliwość i rozdrażnienie. Reszta ciągnęła oczyma ku królowi, szukała Zamojskiego, który w papierach przebierał, a siedział tak napozór obojętny, jakby go sprawa wcale nie obchodziła. Malał on przy Batorym, choć go wzrostem i pięknością męzkich rysów przechodził; dawny wojewoda siedmiogrodzki, turka hołdownik, rósł tu na strasznego zapaśnika, który ponad sobą tylko Boga uznawał.
Pomimo tej groźnej króla postawy, która