Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wet nie starczyło to. Odchodziła szlachta głowami potrząsając.
Z ciekawością skupiano się koło niego, odchodzono z zawodem.
Sam Krzychnik, który rachował wiele na ten swój wymysł, spostrzegł, iż z niego żadnej korzyści mieć nie będzie. Zaniedbano więc Pruskiego, który przy piwie potem drzemał i nikt na niego nie zwracał uwagi.
Pozbyłby się go był chętnie podczaszy, ale puścić łotra nie było bezpiecznie, bo mógł schwycony na mękach, albo i bez nich przyznać się do kłamstwa i wskazać kto go do tego nakłonił.
Nie obawiał się o siebie podczaszy, bo sam tego nie czynił, ale po nici do kłębka dojść było łatwo. Musiał więc stawić straż przy Pruskim, pilnować go i nazad z sobą za granicę uprowadzić.
Wielka wrzawa około tej trucizny skończyła się na niczem, nastało milczenie, a marszałek, który przewidział niepowodzenie, gniewał się na brata.
Zagadnięty o to podczaszy stał chwilę zadumany.
— Słuchajno — rzekł do Andrzeja — to prawda, że z tego nic wielkiego nie wyrosło... ale ty myślisz, że małe gadanie i takie szkalowanie nic nie znaczy?... Pluń ty na wroga... nic mu się