Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cił, i rozeszły się po mieście, a co za uczucia wzbudziły, łacno pojąć.
Tegoż dnia Bech i inni, Serny i Urowiecki przyszli powtóre do kanclerza do sypialni, przekładając mu, że już na miasto wyjść i ukazać się nie śmieją, którym miał Zamojski odpowiedzieć (wedle ich wersyj).
— Jam też słyszał, że tam waszmościów straszą po rynku i boicie się! Cóż moi mili słudzy i przyjaciele, jam wam mówił już: piwo to polskie, czekajcie mało, rychło się wyburzy. Karcić ja każdego muszę i będę, bo ja urzędom moim, które na mnie pan włożył, zadosyć czynić jestem obowiązany, a na fraszki takie jak oni Zborowscy, nie zważam.
Ciągle to powtarzano o piwie i o fraszkach, że sobie ze Zborowskich nie czynił nic.
Urowiecki zaś po swojemu dodawał jeszcze, jakoby przez Zamojskiego wyrzeczone słowa.
— Trudniej im o trzysta złotych, niż mnie o trzykroć sto tysięcy. Ja moim sługom mam co dać i mogę każdego z nich możnym uczynić, czego żaden w Polsce i na Litwie nie potrafi.
Ja was zastąpię we wszystkiem, a stanie się któremu z was co do gardła i do majętności, ja mścić będę. Wyście źrenicą oka mego, i w tej sprawie i w każdej innej bronić was będę. Mam wojsko, mam pieniądze, mam państwo w ręku mych.