Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na prawo złożono ciało na łożu, obmyto, oczyszczono, ubrano przystojnie, ale musiano pozostawić do trzeciego dnia, dopókiby trumny dostatniej nie przysposobiono i smołą nie wylano.
Przez cały ten czas, choć wrota były zamknięte i nikogo nie wpuszczano, krom znajomych i przyjaciół, ciżba oblegała kamienicę, szlachta płynęła bez ustanku, a który ztąd wyszedł za kord się trzymał, jakby szukał i czekał kogo rąbać...
Na kanclerzu poczciwej nitki nie zostało, a i królowi też nie przebaczono.
Trzeciego dnia, chociaż się to wcale nie uśmierzyło, trumnę przyniesiono, włożono w nią zwłoki i zamknięto w niej, ale że się wiele domagało go widzieć, pozostawiono szybę naprzeciw twarzy, resztę zaś zprosta, ale uczciwie czarnym gmachtem obito.
Co się działo i pierwszego i następnych po nim dni na zamku i w mieście, ludzie długo pewnie pamiętali, bo takiego zburzenia umysłów zdawna Kraków nie widział, a było generalne, począwszy od biskupiego dworu do najbiedniejszej chaty... Na zamku musiano gęsto obsadzić blanki, bo się sedycyi obawiano. Do kanclerza nikt nie jechał. Za to do zwłok, do pani krakowskiej, na Franciszkańską ulicę do marszałka cisnęli się znajomi i nieznajomi z kondolencyami,