Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W mieście zrazu, zwłaszcza że godzina wczesna była, nikt nie wiedział, że tego dnia miał być tracony, choć się spodziewano tego z dnia na dzień. Ci, co słyszeli wczora, nie wierzyli, gdyż nieraz ich gadanie zawiodło.
Zazwyczaj słudzy Samuelowi przychodzili na zamek do burgrabstwa, choć ich do pana puszczać nie chciano, przynosząc różne rzeczy, których mógł potrzebować. Przyszli więc i dnia tego pod furtę do chaty, przed którą przekupka przy kołowrotku siedziała. Był i Luzicki z nimi. Zbliżali się już do wrót, straży chcąc pytać o pana, gdy stara ich zawołała.
— Co o pana pytać macie — rzekła — stracilić go dziś na zaraniu, a oto trumna jego tam stoi i krew z niej płynie.
Krzyk i lament stał się wielki, a Borowski z Luzickim rzucili się zaraz ku trumnie i podjąwszy wieko, gdy odciętą na wierzchu leżącą głowę ujrzeli, popadali płacząc na kolana.
Lament powstał, bo innych też ciekawych zebrała się kupka, a za tymi biegli i inni, widząc że się ludzie gromadzą; cisnęli się ciekawi, drudzy pobiegli na Franciszkańską ulicę dać znać, aby ciało zabierano, do pani krakowskiej, która umyślnie dla sprawy Samuelowej w Krakowie mieszkała, do pana wojewody kaliskiego i do innych przyjaciół.