Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Mnich zaś tej tergiwersacyi znieść nie mogąc, głos podniósł.
— Duszy więc nie ocalisz, gdy djabłu na pastwę przeznaczoną jest, bo pokuty nie chcesz, bo upokorzyć się przed Bogiem i jego zastępcą na ziemi wstydasz się. Nie przedemną, ale przed Bogiembyś się spowiadał...
— Mówmy o Bogu — wtrącił Samuel — niech posłyszę.
— O Bogu do bezbożnika mówić mam — począł O. Cesław. — Tyś gorszy od niewiernych, bo tamci Boga nie znali nigdy, a ciebie wychowała matka bogobojna, i miałeś go a zaparłeś... Sprzedałeś jak Judasz za srebrniki rozpusty, dumy i samowoli. Nie ma dziś na tobie miejsca bez makuły, ani zdrowego nic, gdzieby zgnilizna nie tkwiła. Przeznaczono ci ginąć marnie, a mnie było przeznaczono jeszcze ci w przededniu zwiastować karę Bożą.
Jęknął Zborowski.
Potem już księdza nie słuchając ani na niego patrząc, jak stał tak jęcząc coraz głośniej i szlochając rzucił się na podłogę i krzyżem tak leżał.
Stała się tedy rzecz osobliwa, na którą Mroczek patrząc, powiadał, że mu się robiło tak, jakby na cud jakowy patrzał.
Mnich umilkł i stał nad nim, aż posłyszawszy to jęczenie i płacz jego, przeżegnał się i pokląkł, półgłosem rozpoczynając modlitwy.