Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czytać ich nie potrzebuję, czyńcie ze mną co chcecie, wszak macie mnie w ręku...
Znowu chwila milczenia nastąpiła. Zamojski oczy spuścił i dumał, czoło mu się fałdowało.
— Mów — odezwał się powoli — o co cię będę pytał, to najpierwsza. Idziesz przed majestat Boży, już się nie masz na co oglądać na tym świecie. Gdybyś zataił to, co może szkodliwem być dla króla i rzeczypospolitej, na sumienie to swe weźmiesz, na duszy twej zostanie. Teraz ci już niecnota, braciszek twój Krzychnik, nie pomoże.
Samuel zmilczał, choć chciało mu się stanąć w obronie brata, a no nie pora była. Trwało z obu stron milczenie.
— O cóż wasza miłość pytać mnie raczysz? — odezwał się Zborowski.
Kanclerz podniósł oczy.
— Jaki to do ciebie list Krzychnik pisał? co on sobie o królu myśli? hę? O onym trojcaku też mi powiedz... przepłonię ja mu trójcę i samemu jemu się dostanie...
Przystoi to senatorowi cyframi pisać do brata? Albo to nie jest podejrzane, zdradzieckie, nieprzyjacielskie pisanie? Toć każdy rozumie, że gdy się co taić chce, tam już dobrego być nie może.
Ja to sobie z nim do sprawy na sejm zachowam.
Stoi w tymże liście: Rex, si hoc nomine dignus!