Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Mroczek milczał, tedy gwałtownie znowu spytał:
— Mroczku mój, odezwij się choć słowo, jak ci się zda?
— Nie wiem — zamruczał rotmistrz.
Nie dosyć na tem; Zborowski, choć go tak odprawił, nalegał.
— Mroczku, co ja z nim mówić mam...
I powtórzył to razy kilka, aż Mroczek się odsuwając nieco na stronę, rzekł:
— Już rady wszelkie skończyły się; nic nie wiem, zaprawdę, nie wiem nic.
Wtem u drzwi stąpanie słyszeć się dało; Zborowski trwożnie się poruszywszy, podniósł głowę, snać już kanclerza się spodziewał, ale otworzyły się one i wszedł Myśliborski, pół-hak trzymając w ręku.
— Panie Zborowski — rzekł — gotujcie się, JMość pan nasz miłościwy idzie.
— A cóż ja mam czynić? — zapytał Zborowski.
Myśliborski, pokorny sługa, nie znalazł nic innego, tylko:
— Co? do nóg mu upaść się godzi...
Za drzwiami już gwałtowne stąpanie, szepty i żelaztwa szczęk dał się słyszeć; otworzono je naoścież i w nich ukazał się Zamojski, odziany jak był dnia powszedniego, z kołpaczkiem na