Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/087

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i słuchają. Inaczejby mi nie pozostało nic, tylko zrzucić tę koronę precz, a samemu powracać do Siedmiogrodu.
— Lecz, miłościwy królu — rzekł Heidenstein — czyż taka jest waga tego człowieka i wypadku, aby na nim koniecznie przykład dawać? Hetman się wzdryga szczególniej dlatego, iż musiał go sam pochwycić; wszystko więc spadnie na jego, na osobistą niechęć i zemstę.
— I Zamojski, on, boi się gawiedzi, która będzie nań ciskała kamieniami i błotem? — zawołał król. — On gardzić nią powinien, jak ja.
Nie! Heidenstein — dodał Batory zwracając się bliżej ku niemu — napróżno nie usiłuj mnie przekonać. Wiem, że argumentów znajdziesz siłę na clementią, ale to cnota, której ja tu praktykować nie mogę. Żelaznej ręki potrzeba.
Heidensteinowi trudno się odezwać nawet było. Zaledwie usta otwierał, król mu przerywał.
— Ściąć go, dać go ściąć — powtórzył — a co prędzej, to lepiej. Zamojski niepotrzebnie przeciągnął, niepotrzebnie mnie pytał. Tymczaem[1] umysły się niepokoją, wzmaga się w kraju niechęć; wyobrażają sobie może, iż coś uczynić potrafią... to ich uzuchwala... a pofolgujemy ten raz, wszystko przepadło. Nie my tu panami, tylko oni.

Westchnął poseł.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – Tymczasem.