Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/063

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

popędził. Przybył tu może w godzinę potem, gdy list ów z Podolan pisany przyszedł. W progu zobaczywszy bladego siostrzeńca prawie odgadł marszałek nieszczęście.
— Jędrusiu! — zawołał — co się stało?
— Gwałt wielki; na dwór w Piekarach nasłał kanclerz, ze strzelaniem i przemocą siepaczy, ledwiem ja żyw uszedł, a Aleksander okrwawiony. Samuela słudzy odbiegli, głowę stracił, sam się im w ręce dał, wzięli go i do Krakowa na zamek powieźli, ani się z tym tają, że go główna kara czeka.
Kanclerz z Proszowic sam ludzi wyprawiał. Wiedzieli o każdym kroku.
Marszałek z załamanemi rękami słuchał.
— Przeczuciem miał — rzekł. — Co tu czynić?
Zrazu w istocie nie wiedział nawet marszałek co miał przedsiębrać, ale najpierwszą było rzeczą kasztelanowi dać znać, aby bronił, a Krzysztofowi, aby o sobie myślał, bo i temu z listów i papierów sąd mógł zagrażać.
Tegoż dnia biegli posłańcy do Lublina do panów w Trybunale zasiadających, którzy wymiar sprawiedliwości mieli powierzony, aby oni się ujęli za zdradliwie pochwyconym banitą, który, jak dowodził marszałek, dlatego dekret sobie mało ważył, iż go ani król, ani kanclerz nigdy nie przypominał i dawali mu w wojsku i w kraju swobodnie przebywać.